Wyspa Zanzibar, dzień pierwszy
Z naszego przylotu do Stone Town i zakwaterowania w miejscowości Nungwi nie mamy niestety żadnych zdjęć. Nie było na to za bardzo czasu a pod koniec dnia również ochoty. Ale po kolei.
Po wylądowaniu, odprawie paszportowej i bagażowej skierowaliśmy się do wyjścia. Za szklanymi drzwiami kłębił się tłum właścicieli wszelkiej maści pojazdów chętnych nas zawieźć gdziekolwiek oczywiście po wyjątkowo niskiej cenie.
Po tak dużym opóźnieniu (ok. 3 h) zastanawialiśmy się czy ktoś z hotelu będzie jeszcze na nas czekał. Na szczęście czekał, Pan o wadze grubo ponad 100 kg bezceremonialnie roztrącił innych kierowców, wziął od nas jeden z bagaży i jak lodołamacz zaczął torować drogę do swojego auta.
Podczas ponad godzinnej jazdy przylepieni do okien oglądaliśmy inny, afrykański świat :)
Kiedy dotarliśmy na miejsce zaczynało już zmierzchać. Chcieliśmy szybko załatwić formalności związane z meldunkiem, pozbyć się bagaży i skoczyć jeszcze choć na chwilę na plażę. Niestety szybkie załatwienie formalności w Tanzanii nie jest możliwe. Oczywiście po raz kolejny wypisywałem numery i serie paszportów. Na koniec poinformowano nas o jakimś nowym podatku, który w sumie za nas wszystkich i cały pobyt kosztowałby nas około 100 USD. Według wcześniejszych ustaleń wszystko miało być już wcześniej opłacone. Zaczęły się dyskusje i zrobiło się mało przyjemnie. Ostatecznie stanęło na tym że ewentualną płatność zrobimy dopiero następnego dnia. Jeszcze tego samego dnia skontaktowałem się z biurem podróży, które zabroniło mi za cokolwiek płacić. Ostatecznie nic nie zapłaciliśmy.
Drugie rozczarowanie spotkało nas w wszędzie zachwalanej restauracji. Tłumy ludzi, brak możliwości wyboru stolika (było nas za mało), przeciętne potrawy i wino na butelki a nie kieliszki. Sama plaża w świetle reflektorów też nas nie powaliła, niezbyt szeroka i mało kameralna. Jak okiem sięgnąć wzdłuż całej plaży ciągnęły się zabudowania restauracji i knajp. Po tym wszystkim już mocno zmęczeni poszliśmy spać.
Dzień drugi
Następnego dnia okazało się, że nie jest tak źle a nawet jest dobrze. Nasze domki znajdowały się w niewielkim ogrodzie, w którym biegały wolno króliki,
Po plaży walały się dziesiątki takich muszelek. Te zebraliśmy przy świetle latarki w kilkanaście minut.
Dzień trzeci
Tego dnia mieliśmy po raz pierwszy zanurkować. W chyba 6 osób zapakowaliśmy się do łodzi i wypłynęliśmy na jedno z pobliskich miejsc nurkowych. Dorotę zostawiliśmy na pastwę beach boysów i masajów :) Trochę obawiałem się tych pierwszych nurków. Nie wiedziałem czy Ida sobie poradzi, szczególnie że pierwszy raz miała zanurkować nie w jackecie a z rasowym skrzydłem. Jak się potem okazało zupełnie niepotrzebnie. Wszyscy byli pełni podziwu dla umiejętności i odwagi obu moich córek a ja rosłem z dumy :)
Drugie rozczarowanie spotkało nas w wszędzie zachwalanej restauracji. Tłumy ludzi, brak możliwości wyboru stolika (było nas za mało), przeciętne potrawy i wino na butelki a nie kieliszki. Sama plaża w świetle reflektorów też nas nie powaliła, niezbyt szeroka i mało kameralna. Jak okiem sięgnąć wzdłuż całej plaży ciągnęły się zabudowania restauracji i knajp. Po tym wszystkim już mocno zmęczeni poszliśmy spać.
Dzień drugi
Następnego dnia okazało się, że nie jest tak źle a nawet jest dobrze. Nasze domki znajdowały się w niewielkim ogrodzie, w którym biegały wolno króliki,
Perliczki i ...
najmniejsze antylopy świata :)
Do ogrodu prowadziły ciężkie, chyba hebanowe drzwi
Widok z tarasu, na którym jadaliśmy śniadania.
Same śniadania były takie sobie.
Widok z tarasu, na którym jadaliśmy śniadania.
Same śniadania były takie sobie.
Afrykańskie koty nie różnią się specjalnie od swych europejskich kuzynów
Po śniadaniu zrobiliśmy krótki rekonesans po plaży i trafiliśmy w końcu do centrum nurkowego, z którym mieliśmy nurkować.
W centrum nurkowym dowiedzieliśmy się też, która z najbliższych restauracji warta jest uwagi. To był strzał w 10.
Potem próbowaliśmy jeszcze w kilku miejscach, ale zawsze w końcu wracaliśmy do tej pierwszej.
Kolacja na plaży była stałym punktem naszego pobytu na Zanzibarze :)
Po plaży walały się dziesiątki takich muszelek. Te zebraliśmy przy świetle latarki w kilkanaście minut.
Dzień trzeci
Tego dnia mieliśmy po raz pierwszy zanurkować. W chyba 6 osób zapakowaliśmy się do łodzi i wypłynęliśmy na jedno z pobliskich miejsc nurkowych. Dorotę zostawiliśmy na pastwę beach boysów i masajów :) Trochę obawiałem się tych pierwszych nurków. Nie wiedziałem czy Ida sobie poradzi, szczególnie że pierwszy raz miała zanurkować nie w jackecie a z rasowym skrzydłem. Jak się potem okazało zupełnie niepotrzebnie. Wszyscy byli pełni podziwu dla umiejętności i odwagi obu moich córek a ja rosłem z dumy :)
Nie mam z naszych nurkowań zdjęć. Nakręciłem za to kilka filmów. Filmy są nieobrobione tak więc proszę o wyrozumiałość :)
Żółte płetwy to Ida, niebieskie płetwy Wiktoria.
- 2:28 pokazujemy Stonefish, trzeba się przyjrzeć aby ją zobaczyć
- 3:53 jedno z rzadkich ujęć obu córek, Wiktoria najczęściej pływała własnymi ścieżkami
- 5:30 ten kijek wystający z piachu to węgorz.
Klasyka - widokówka znad morza :)
Łódki rybackie dhow zrobione z wydrążonego pnia drzewa dla bardzo szczupłych rybaków. Mój tyłek mieścił się w nich na wcisk :)
Ida na schodach prowadzących na plażę
Dzień czwarty i piąty
Oba dni były bardzo podobne. Do popołudnia nurkowaliśmy.
Tutaj spotkałem dość dziwną rybę, której nie mogłem znaleźć w żadnym atlasie. Musze jeszcze trochę poszperać
Ida i nasza ulubiona ryba, rozdymka.
Po południu odpoczywaliśmy spacerując,
Jedząc lokalne przysmaki
i robiąc tatuaże
- zostawiamy dzieciary i uciekamy ?
- jasne ! Powiedz tylko kiedy :)
Tanzańczycy
mają sporego hopla na punkcie piłki nożnej. Kraj jest niewątpliwie
biedny ale jadąc tutaj z lotniska naliczyliśmy po drodze przynajmniej
kilka boisk, na których odbywały się mecze.
zachody słońca były bardzo pocztówkowe
Wieczorami tradycyjnie polowaliśmy na kraby
krabowi łowcy :)
















