niedziela, 6 listopada 2016

Tanzania 2016 część trzecia

Wyspa Zanzibar, dzień pierwszy 


             Z naszego przylotu do Stone Town i zakwaterowania w miejscowości Nungwi nie mamy niestety żadnych zdjęć. Nie było na to za bardzo czasu a pod koniec dnia również ochoty. Ale po kolei.

Po wylądowaniu, odprawie paszportowej i bagażowej skierowaliśmy się do wyjścia. Za szklanymi drzwiami kłębił się tłum właścicieli wszelkiej maści pojazdów chętnych nas zawieźć gdziekolwiek oczywiście po wyjątkowo niskiej cenie.
Po tak dużym opóźnieniu (ok. 3 h) zastanawialiśmy się czy ktoś z hotelu będzie jeszcze na nas czekał. Na szczęście czekał, Pan o wadze grubo ponad 100 kg bezceremonialnie roztrącił innych kierowców, wziął od nas jeden z bagaży i jak lodołamacz zaczął torować drogę do swojego auta.
Podczas ponad godzinnej jazdy przylepieni do okien oglądaliśmy inny, afrykański świat :)

 

Kiedy dotarliśmy na miejsce zaczynało już zmierzchać. Chcieliśmy szybko załatwić formalności związane z meldunkiem, pozbyć się bagaży i skoczyć jeszcze choć na chwilę na plażę. Niestety szybkie załatwienie formalności w Tanzanii nie jest możliwe. Oczywiście po raz kolejny wypisywałem numery i serie paszportów. Na koniec poinformowano nas o jakimś nowym podatku, który w sumie za nas wszystkich i cały pobyt kosztowałby nas około 100 USD. Według wcześniejszych ustaleń wszystko miało być już wcześniej opłacone. Zaczęły się dyskusje i zrobiło się mało przyjemnie. Ostatecznie stanęło na tym że ewentualną płatność zrobimy dopiero następnego dnia. Jeszcze tego samego dnia skontaktowałem się z biurem podróży, które zabroniło mi za cokolwiek płacić. Ostatecznie nic nie zapłaciliśmy.
Drugie rozczarowanie spotkało nas w wszędzie zachwalanej restauracji. Tłumy ludzi, brak możliwości wyboru stolika (było nas za mało), przeciętne potrawy i wino na butelki a nie kieliszki. Sama plaża w świetle reflektorów też nas nie powaliła, niezbyt szeroka i mało kameralna. Jak okiem sięgnąć wzdłuż całej plaży ciągnęły się zabudowania restauracji i knajp. Po tym wszystkim już mocno zmęczeni poszliśmy spać.


Dzień drugi

                 Następnego dnia okazało się, że nie jest tak źle a nawet jest dobrze. Nasze domki znajdowały się w niewielkim ogrodzie, w którym biegały wolno króliki,


Perliczki i ...

 

najmniejsze antylopy świata :) 



Do ogrodu prowadziły ciężkie, chyba hebanowe drzwi

 

Widok z tarasu, na którym jadaliśmy śniadania. 
 Same śniadania były takie sobie.

 

Afrykańskie koty nie różnią się specjalnie od swych europejskich kuzynów


 

Po śniadaniu zrobiliśmy krótki rekonesans po plaży i trafiliśmy w końcu do centrum nurkowego, z którym mieliśmy nurkować.

  
 W centrum nurkowym dowiedzieliśmy się też, która z najbliższych restauracji warta jest uwagi. To był strzał w 10. 

 

Potem próbowaliśmy jeszcze w kilku miejscach, ale zawsze w końcu wracaliśmy do tej pierwszej.


Kolacja na plaży była stałym punktem naszego pobytu na Zanzibarze :)


Po plaży walały się dziesiątki takich muszelek. Te zebraliśmy przy świetle latarki w kilkanaście minut.




Dzień trzeci


         Tego dnia mieliśmy po raz pierwszy zanurkować. W chyba 6 osób zapakowaliśmy się do łodzi i wypłynęliśmy na jedno z pobliskich miejsc nurkowych. Dorotę zostawiliśmy na pastwę beach boysów i masajów :) Trochę obawiałem się tych pierwszych nurków. Nie wiedziałem czy Ida sobie poradzi, szczególnie że pierwszy raz miała zanurkować nie w jackecie a z rasowym skrzydłem. Jak się potem okazało zupełnie niepotrzebnie. Wszyscy byli pełni podziwu dla umiejętności i odwagi obu moich córek a ja rosłem z dumy :)

Nie mam z naszych nurkowań zdjęć. Nakręciłem za to kilka filmów. Filmy są nieobrobione tak więc proszę o wyrozumiałość :)



Żółte płetwy to Ida, niebieskie płetwy Wiktoria.


- 2:28 pokazujemy Stonefish, trzeba się przyjrzeć aby ją zobaczyć
 - 3:53 jedno z rzadkich ujęć obu córek, Wiktoria najczęściej pływała własnymi ścieżkami
- 5:30 ten kijek wystający z piachu to węgorz. 



Klasyka - widokówka znad morza :)

 

Łódki rybackie dhow zrobione z wydrążonego pnia drzewa dla bardzo szczupłych rybaków. Mój tyłek mieścił się w nich na wcisk :)

Ida na schodach prowadzących na plażę


Dzień czwarty i piąty


        Oba dni były bardzo podobne. Do popołudnia nurkowaliśmy.




 

Tutaj spotkałem dość dziwną rybę, której nie mogłem znaleźć w żadnym atlasie. Musze jeszcze trochę poszperać



Ida i nasza ulubiona ryba, rozdymka.



Po południu odpoczywaliśmy spacerując,

 

Jedząc lokalne przysmaki 

 

i robiąc tatuaże

   

- zostawiamy dzieciary i uciekamy ?
- jasne ! Powiedz tylko kiedy :)

 

Tanzańczycy mają sporego hopla na punkcie piłki nożnej. Kraj jest niewątpliwie biedny ale jadąc tutaj z lotniska naliczyliśmy po drodze przynajmniej kilka boisk, na których odbywały się mecze.
 

zachody słońca były bardzo pocztówkowe


 

Wieczorami tradycyjnie polowaliśmy na kraby


krabowi łowcy :)