niedziela, 11 czerwca 2017

Zanzibar 2017, część piąta

Dzień siódmy,

        Ten dzień był całkiem "normalnym" dniem. Do południa nurkowaliśmy na rafie, a po południu szwendaliśmy się po plaży pstrykając przy okazji parę, nawet ciekawych fotek.

Nie znając lokalnej fauny można przegapić naprawdę fajne dziwadła.


Ten ukwiał był niesamowity. Dookoła było szarozielono i tylko on raził oczy swoim żarówiastym kolorem. Film nie był obrabiany w żadnym programie. 

Ta rozgwiazda naprawdę wyglądała jak upuszczona przez jakies dziecko zabawka. Jednak ta w odróżnieniu od zabawki się ruszała :)



Po nurkowaniu przekąsiliśmy co nieco w naszej ulubionej restauracji i zaraz potem, nie tracąc czasu poszliśmy na wycieczkę wzdłuż plaży.


Już wcześniej widzieliśmy całe stada krów chodzące po plaży. Najśmieszniejsze jest to, że chodziły same.


Krowy okazały się być wielkimi pieszczochami :)




Potem dziewczęta postanowiły się ochłodzić w oceanie.





.... po czym, przez tenże ocean zostały sponiewierane :D



rozpaczliwa ucieczka :)


 ... niestety bez najmniejszych szans :)




 Niby tego dnia nie było wielkiego wiatru, mimo wszystko trzeba było uważać.




Wiktoria mocą Jedi powstrzymuje zmasowany atak żywiołu :)



Ocean nie daje jednak za wygraną i mści sie straszliwie :)



Tubylcy wypływają na połów

 
Nie do końca była dla nas zrozumiała technika połowu tak wielką gromadą. Najprawdopodobniej to było bardziej zbieractwo wszelkiej maści skorupiaków i mięczaków.




Jedna z nielicznych momentów kiedy Ida ma okulary słoneczne na nosie.



Jedni się kąpali a inni byli tak obładowani manelami, że nie mieli jak się napić wody :)
Na dodatek jestem tutaj w tajemniczej koszulce, która na pewno nie była moja i nie wiem jakim cudem stałem się jej posiadaczem :) Albo ktoś podmienił koszulki na naszym tarasie albo ktoś z obsługi hotelu zostawił ją niechcący na tarasie a ja ją nieświadomie podwędziłem :D



 

Na szczęście nie tylko białasy bawiły sie na plaży :)




Mój nieodłączny "przyjaciel" w dosłownym tego słowa znaczeniu :)  Miał niezwykły dar spotykania się ze mną przynajmniej 2-3 razy dziennie :)




Dzień zakończyliśmy jak zwykle kolacją na plaży zajadając się pysznymi rybkami :)
 

czwartek, 1 grudnia 2016

Zanzibar 2016, część czwarta

Dzień szósty - blue safari

        Na ten dzień zaplanowaliśmy całodniową wycieczkę, zachwalane wszędzie Blue Safari. Miała to być romantyczna wycieczka klasyczną łodzią dhow, połączona z degustacją egzotycznych potraw na malowniczej wyspie. Po drodze był zaplanowany snorkeling w krystalicznie czystych wodach oceanu Indyjskiego.
       Niestety w praktyce wyglądało to "trochę" inaczej. Zaczęło się od prawie godzinnego opóźnienia przyjazdu busa, który miał nas zabrać do portu. Okazało się, ze o nas zapomnieli :/ Już wracaliśmy do hotelu kiedy w ostatniej chwili podjechał nasz bus. Potem żałowaliśmy, że jednak daliśmy się przekonać i wsiedliśmy do tego auta. 
        Po prawie dwugodzinnej jeździe dotarliśmy w końcu do wioski, z której miała się zacząć nasza przygoda. W międzyczasie pogoda się popsuła i zaczął padać deszcz co nie poprawiło naszych i tak już kwaśnych humorów. Na miejscu okazało się, że takich grup jak naszych jest o wiele więcej. Na szczęście łódek też było więcej ale i tak nadzieja o kameralnej atmosferze wyprawy prysnęła jak bańka mydlana.


 

W oddali są łódki, do których musieliśmy doczłapać po pas w wodzie. Niebo jak widać mało afrykańskie :)

 

W oczekiwaniu na przydział do łódki. To coś co wyrasta z piasku to powietrzne korzenie Mangrowca.

         Jak tylko wypłynęliśmy zerwał się wiatr a po chwili zaczęło tak lać, że na wodzie nic nie było widać. Obsługa łodzi wiedziała co się szykuje bo w ostatniej chwili rozwinęła czerwony brezent, pod którym się schowaliśmy. Dopiero pod koniec przestało na chwilę padać.





Pewnie w ramach rekompensaty zostaliśmy zabrani do bardzo malowniczej laguny. Co z tego jak po chwili znowu zaczęło padać :/


          W końcu dopłynęliśmy do wyspy, na której mieliśmy skosztować owoców morza w lokalnych potrawach. Były homary, langusty, krewetki itd. Nie jestem fanem owoców morza dlatego razem z Idą wybraliśmy się na zwiedzanie wyspy. Bardzo szybko zauważyliśmy chodzące muszle. Okazało się, ze wyspa roi się od krabów pustelników :)

 

Na wyspie było mnóstwo ładnych muszelek, niestety wszystkie miały lokatorów :)




W sercu wyspy jest powalony baobab gigant, który nadal rośnie





Na tym filmie lepiej widać jak duże to jest drzewo


Z braku skałek zawsze można spróbować wejść na drzewo :)


Na górze okazało się, że nie tylko ptaki mieszkają na tym drzewie.





W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się nad rafą koralową aby trochę ponurkować z maską i fajką.
Z całej łódki tylko my wyskoczyliśmy do wody. Rafa była niestety całkowicie martwa, co jedynie dopełniło tą bardzo słabą wycieczkę. 

 

Podczas nurkowania okazało się jednak, że coś w martwych koralach żyje i co więcej zaciekle ich broni :)

Podsumowując, nawet te najbardziej zachwalane i rekomendowane wycieczki są wielką loterią. Nie da się niestety tego do końca uniknąć. Na szczęście to był jedyny, nie do końca udany dzień :)







niedziela, 6 listopada 2016

Tanzania 2016 część trzecia

Wyspa Zanzibar, dzień pierwszy 


             Z naszego przylotu do Stone Town i zakwaterowania w miejscowości Nungwi nie mamy niestety żadnych zdjęć. Nie było na to za bardzo czasu a pod koniec dnia również ochoty. Ale po kolei.

Po wylądowaniu, odprawie paszportowej i bagażowej skierowaliśmy się do wyjścia. Za szklanymi drzwiami kłębił się tłum właścicieli wszelkiej maści pojazdów chętnych nas zawieźć gdziekolwiek oczywiście po wyjątkowo niskiej cenie.
Po tak dużym opóźnieniu (ok. 3 h) zastanawialiśmy się czy ktoś z hotelu będzie jeszcze na nas czekał. Na szczęście czekał, Pan o wadze grubo ponad 100 kg bezceremonialnie roztrącił innych kierowców, wziął od nas jeden z bagaży i jak lodołamacz zaczął torować drogę do swojego auta.
Podczas ponad godzinnej jazdy przylepieni do okien oglądaliśmy inny, afrykański świat :)

 

Kiedy dotarliśmy na miejsce zaczynało już zmierzchać. Chcieliśmy szybko załatwić formalności związane z meldunkiem, pozbyć się bagaży i skoczyć jeszcze choć na chwilę na plażę. Niestety szybkie załatwienie formalności w Tanzanii nie jest możliwe. Oczywiście po raz kolejny wypisywałem numery i serie paszportów. Na koniec poinformowano nas o jakimś nowym podatku, który w sumie za nas wszystkich i cały pobyt kosztowałby nas około 100 USD. Według wcześniejszych ustaleń wszystko miało być już wcześniej opłacone. Zaczęły się dyskusje i zrobiło się mało przyjemnie. Ostatecznie stanęło na tym że ewentualną płatność zrobimy dopiero następnego dnia. Jeszcze tego samego dnia skontaktowałem się z biurem podróży, które zabroniło mi za cokolwiek płacić. Ostatecznie nic nie zapłaciliśmy.
Drugie rozczarowanie spotkało nas w wszędzie zachwalanej restauracji. Tłumy ludzi, brak możliwości wyboru stolika (było nas za mało), przeciętne potrawy i wino na butelki a nie kieliszki. Sama plaża w świetle reflektorów też nas nie powaliła, niezbyt szeroka i mało kameralna. Jak okiem sięgnąć wzdłuż całej plaży ciągnęły się zabudowania restauracji i knajp. Po tym wszystkim już mocno zmęczeni poszliśmy spać.


Dzień drugi

                 Następnego dnia okazało się, że nie jest tak źle a nawet jest dobrze. Nasze domki znajdowały się w niewielkim ogrodzie, w którym biegały wolno króliki,


Perliczki i ...

 

najmniejsze antylopy świata :) 



Do ogrodu prowadziły ciężkie, chyba hebanowe drzwi

 

Widok z tarasu, na którym jadaliśmy śniadania. 
 Same śniadania były takie sobie.

 

Afrykańskie koty nie różnią się specjalnie od swych europejskich kuzynów


 

Po śniadaniu zrobiliśmy krótki rekonesans po plaży i trafiliśmy w końcu do centrum nurkowego, z którym mieliśmy nurkować.

  
 W centrum nurkowym dowiedzieliśmy się też, która z najbliższych restauracji warta jest uwagi. To był strzał w 10. 

 

Potem próbowaliśmy jeszcze w kilku miejscach, ale zawsze w końcu wracaliśmy do tej pierwszej.


Kolacja na plaży była stałym punktem naszego pobytu na Zanzibarze :)


Po plaży walały się dziesiątki takich muszelek. Te zebraliśmy przy świetle latarki w kilkanaście minut.




Dzień trzeci


         Tego dnia mieliśmy po raz pierwszy zanurkować. W chyba 6 osób zapakowaliśmy się do łodzi i wypłynęliśmy na jedno z pobliskich miejsc nurkowych. Dorotę zostawiliśmy na pastwę beach boysów i masajów :) Trochę obawiałem się tych pierwszych nurków. Nie wiedziałem czy Ida sobie poradzi, szczególnie że pierwszy raz miała zanurkować nie w jackecie a z rasowym skrzydłem. Jak się potem okazało zupełnie niepotrzebnie. Wszyscy byli pełni podziwu dla umiejętności i odwagi obu moich córek a ja rosłem z dumy :)

Nie mam z naszych nurkowań zdjęć. Nakręciłem za to kilka filmów. Filmy są nieobrobione tak więc proszę o wyrozumiałość :)



Żółte płetwy to Ida, niebieskie płetwy Wiktoria.


- 2:28 pokazujemy Stonefish, trzeba się przyjrzeć aby ją zobaczyć
 - 3:53 jedno z rzadkich ujęć obu córek, Wiktoria najczęściej pływała własnymi ścieżkami
- 5:30 ten kijek wystający z piachu to węgorz. 



Klasyka - widokówka znad morza :)

 

Łódki rybackie dhow zrobione z wydrążonego pnia drzewa dla bardzo szczupłych rybaków. Mój tyłek mieścił się w nich na wcisk :)

Ida na schodach prowadzących na plażę


Dzień czwarty i piąty


        Oba dni były bardzo podobne. Do popołudnia nurkowaliśmy.




 

Tutaj spotkałem dość dziwną rybę, której nie mogłem znaleźć w żadnym atlasie. Musze jeszcze trochę poszperać



Ida i nasza ulubiona ryba, rozdymka.



Po południu odpoczywaliśmy spacerując,

 

Jedząc lokalne przysmaki 

 

i robiąc tatuaże

   

- zostawiamy dzieciary i uciekamy ?
- jasne ! Powiedz tylko kiedy :)

 

Tanzańczycy mają sporego hopla na punkcie piłki nożnej. Kraj jest niewątpliwie biedny ale jadąc tutaj z lotniska naliczyliśmy po drodze przynajmniej kilka boisk, na których odbywały się mecze.
 

zachody słońca były bardzo pocztówkowe


 

Wieczorami tradycyjnie polowaliśmy na kraby


krabowi łowcy :)

















 

sobota, 29 października 2016

Tanzania 2016, część druga

Safari dzień drugi, dalszy ciąg




 Stado antylop Gnu, niestety nie dały się namówić aby bliżej podeszły :) 
Przed nimi biegają pawiany, które w końcu same do nas podeszły.

Perliczki :)

 

Chwila przerwy przy jednym z wodopojów 


 

 Ida z obstawą :)

 

Grupa pawianów nic sobie z naszej obecności nie robiła  

 

Chyba z 10 min. czekaliśmy aż zje to co ma w dziobie i nie doczekaliśmy się.

Jedna zeberka

  
Zeberkowa rodzinka



Zwróćcie uwagę na te dwie zebry z tyłu. Jedna drapie się w szyję a druga w pośladek :)


 



 Owoców Baobabu nie są na surowo jadalne ale za to robią z nich pyszne piwo :)

 

Drzewo wewnątrz pnia może zgromadzić ponad 100 000 litrów wody 

 

Hipopotamy tego dnia nie chciały z nami współpracować :/
  

Legwan

 

Jeszcze więcej zebr

 

To jest fajne zdjęcie. Dookoła tylko wypalona słońcem trawa a na środku mieniący się różnymi barwami klejnocik :)



Dzioborożce, to one najprawdopodobniej o świcie tak magicznie huczały niedaleko naszego namiotu.

 

Zasłużony odpoczynek :) 


        Wieczorem po kolacji goście byli odprowadzani do swoich namiotów przez jednego z Masajów. Pan Masaj  był ubrany w klasyczny strój, czyli czerwoną opończę w kratę, sandałki i mnóstwo bransoletek. Niestety zamiast dzidy miał jedynie latarkę LED co trochę psuło otaczający nas klimat dzikiej Afryki. Mógłby wziąć chociaż jakąś pochodnię :) 
         Odprowadzanie nie miało bynajmniej jedynie rytualnego charakteru. My niestety spotkaliśmy podczas powrotu do namiotu jedynie kojota, żabę udającą zeschnięty liść i mrówki giganty. Przy odrobinie szczęścia mogły to być małpy lub słonie :)
Ku mojemu ubolewaniu, nie licząc wędrownych mrówek, które szerokim strumieniem przelały się tuż przed schodami do namiotu dziewczyn, tej nocy nic nie zakłóciło naszego snu :/



Nasz nocny obrońca :)


Safari dzień trzeci i ostatni 



       Tego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie i po śniadaniu raz z bambetlami zameldowaliśmy się przy samochodzie.


Basen na środku sawanny. Jakoś nie było czasu aby z niego skorzystać :)


Antylopa Bushbuck


Tego dnia ponownie obrodziło zebrami

 

Tradycyjne zdjęcie grupowe co by udowodnić, że zdjęcia zostały zrobione własnoręcznie a nie zostały ściągnięte z netu :)
Uprzedzając pytania, nie to nie mój brzuch tylko saszetka wsadzona za koszulkę, nie Ida nie połknęła kija :) 


Kierownik imprezy :)

 

Te niepozorne lilie ponoć w nocy zmieniają kolor z białego na żółty 

 

Heban, bardzo stary i jeszcze bardziej twardy. Zwykła siekierka na pewno nie dałaby rady. 


Stado bawołów. Nie zabawiliśmy tutaj zbyt długo. Uparte i dość mocno gryzące stado gzów skutecznie nas od tego odwiodło.

  

Jedna z odmian akacji, przysmaku żyraf. Wszystkie mają jedną wspólną cechę, kolce wielkości mojego wskazującego palca.

 

Pumby czyli guźdźce :) Ciężko wymówić, po niemiecku o wiele prościej, die Warzenschweine :)


  
Miejsce naszego lunchu :)

 

Na szczęście byliśmy odgrodzeni solidną barierką ;) 

 

Jakaś afrykańska ważka z fajowymi skrzydełkami.

 

Jak dojechaliśmy na miejsce okazało się, że w jednym kole nie mamy kompletnie powietrza. Chciałem pomóc bo przez chwilę poczułem się jak biały z czasów kolonializmu (my jemy a Justin zmienia koło), ale on tylko się uśmiechnął i spytał ile czasu zmieniam koło w swoim aucie. Jemu zajęło to 5 minut :)


Baobab gigant 

 

Postój koło baobabu był naszym ostatnim punktem na safari. Stamtąd pojechaliśmy bezpośrednio na lotnisko.

 

Wbrew pozorom częściej lądują tu samoloty niż na lotnisku w Radomiu :) 

         Plan wylotu był następujący, o zaplanowanej godzinie przylatuje nasz pilot i po dwóch godzinach lądujemy na Zanzibarze. Rzeczywistość była troszkę inna. Samolot spóźnił się prawie dwie godziny, przyleciało jakichś dwóch obcych pilotów  z prawie pełnym pasażerów samolotem. Po starcie lądowaliśmy jeszcze trzykrotnie na podobnych lotniskach w innych parkach narodowych. Dorota była "przeszczęśliwa" z tych ciągłych startów i lądowań. Na dokładkę przy ostatnim starcie o mało nie zderzyliśmy się z żyrafą, która w ostatniej sekundzie zdołała uciec z pasa startowego. Dopiero nieco po 3 godzinach wylądowaliśmy w Stone Town - stolicy Zanzibaru.

Ale o tym w kolejnej części :)