czwartek, 1 grudnia 2016

Zanzibar 2016, część czwarta

Dzień szósty - blue safari

        Na ten dzień zaplanowaliśmy całodniową wycieczkę, zachwalane wszędzie Blue Safari. Miała to być romantyczna wycieczka klasyczną łodzią dhow, połączona z degustacją egzotycznych potraw na malowniczej wyspie. Po drodze był zaplanowany snorkeling w krystalicznie czystych wodach oceanu Indyjskiego.
       Niestety w praktyce wyglądało to "trochę" inaczej. Zaczęło się od prawie godzinnego opóźnienia przyjazdu busa, który miał nas zabrać do portu. Okazało się, ze o nas zapomnieli :/ Już wracaliśmy do hotelu kiedy w ostatniej chwili podjechał nasz bus. Potem żałowaliśmy, że jednak daliśmy się przekonać i wsiedliśmy do tego auta. 
        Po prawie dwugodzinnej jeździe dotarliśmy w końcu do wioski, z której miała się zacząć nasza przygoda. W międzyczasie pogoda się popsuła i zaczął padać deszcz co nie poprawiło naszych i tak już kwaśnych humorów. Na miejscu okazało się, że takich grup jak naszych jest o wiele więcej. Na szczęście łódek też było więcej ale i tak nadzieja o kameralnej atmosferze wyprawy prysnęła jak bańka mydlana.


 

W oddali są łódki, do których musieliśmy doczłapać po pas w wodzie. Niebo jak widać mało afrykańskie :)

 

W oczekiwaniu na przydział do łódki. To coś co wyrasta z piasku to powietrzne korzenie Mangrowca.

         Jak tylko wypłynęliśmy zerwał się wiatr a po chwili zaczęło tak lać, że na wodzie nic nie było widać. Obsługa łodzi wiedziała co się szykuje bo w ostatniej chwili rozwinęła czerwony brezent, pod którym się schowaliśmy. Dopiero pod koniec przestało na chwilę padać.





Pewnie w ramach rekompensaty zostaliśmy zabrani do bardzo malowniczej laguny. Co z tego jak po chwili znowu zaczęło padać :/


          W końcu dopłynęliśmy do wyspy, na której mieliśmy skosztować owoców morza w lokalnych potrawach. Były homary, langusty, krewetki itd. Nie jestem fanem owoców morza dlatego razem z Idą wybraliśmy się na zwiedzanie wyspy. Bardzo szybko zauważyliśmy chodzące muszle. Okazało się, ze wyspa roi się od krabów pustelników :)

 

Na wyspie było mnóstwo ładnych muszelek, niestety wszystkie miały lokatorów :)




W sercu wyspy jest powalony baobab gigant, który nadal rośnie





Na tym filmie lepiej widać jak duże to jest drzewo


Z braku skałek zawsze można spróbować wejść na drzewo :)


Na górze okazało się, że nie tylko ptaki mieszkają na tym drzewie.





W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się nad rafą koralową aby trochę ponurkować z maską i fajką.
Z całej łódki tylko my wyskoczyliśmy do wody. Rafa była niestety całkowicie martwa, co jedynie dopełniło tą bardzo słabą wycieczkę. 

 

Podczas nurkowania okazało się jednak, że coś w martwych koralach żyje i co więcej zaciekle ich broni :)

Podsumowując, nawet te najbardziej zachwalane i rekomendowane wycieczki są wielką loterią. Nie da się niestety tego do końca uniknąć. Na szczęście to był jedyny, nie do końca udany dzień :)







niedziela, 6 listopada 2016

Tanzania 2016 część trzecia

Wyspa Zanzibar, dzień pierwszy 


             Z naszego przylotu do Stone Town i zakwaterowania w miejscowości Nungwi nie mamy niestety żadnych zdjęć. Nie było na to za bardzo czasu a pod koniec dnia również ochoty. Ale po kolei.

Po wylądowaniu, odprawie paszportowej i bagażowej skierowaliśmy się do wyjścia. Za szklanymi drzwiami kłębił się tłum właścicieli wszelkiej maści pojazdów chętnych nas zawieźć gdziekolwiek oczywiście po wyjątkowo niskiej cenie.
Po tak dużym opóźnieniu (ok. 3 h) zastanawialiśmy się czy ktoś z hotelu będzie jeszcze na nas czekał. Na szczęście czekał, Pan o wadze grubo ponad 100 kg bezceremonialnie roztrącił innych kierowców, wziął od nas jeden z bagaży i jak lodołamacz zaczął torować drogę do swojego auta.
Podczas ponad godzinnej jazdy przylepieni do okien oglądaliśmy inny, afrykański świat :)

 

Kiedy dotarliśmy na miejsce zaczynało już zmierzchać. Chcieliśmy szybko załatwić formalności związane z meldunkiem, pozbyć się bagaży i skoczyć jeszcze choć na chwilę na plażę. Niestety szybkie załatwienie formalności w Tanzanii nie jest możliwe. Oczywiście po raz kolejny wypisywałem numery i serie paszportów. Na koniec poinformowano nas o jakimś nowym podatku, który w sumie za nas wszystkich i cały pobyt kosztowałby nas około 100 USD. Według wcześniejszych ustaleń wszystko miało być już wcześniej opłacone. Zaczęły się dyskusje i zrobiło się mało przyjemnie. Ostatecznie stanęło na tym że ewentualną płatność zrobimy dopiero następnego dnia. Jeszcze tego samego dnia skontaktowałem się z biurem podróży, które zabroniło mi za cokolwiek płacić. Ostatecznie nic nie zapłaciliśmy.
Drugie rozczarowanie spotkało nas w wszędzie zachwalanej restauracji. Tłumy ludzi, brak możliwości wyboru stolika (było nas za mało), przeciętne potrawy i wino na butelki a nie kieliszki. Sama plaża w świetle reflektorów też nas nie powaliła, niezbyt szeroka i mało kameralna. Jak okiem sięgnąć wzdłuż całej plaży ciągnęły się zabudowania restauracji i knajp. Po tym wszystkim już mocno zmęczeni poszliśmy spać.


Dzień drugi

                 Następnego dnia okazało się, że nie jest tak źle a nawet jest dobrze. Nasze domki znajdowały się w niewielkim ogrodzie, w którym biegały wolno króliki,


Perliczki i ...

 

najmniejsze antylopy świata :) 



Do ogrodu prowadziły ciężkie, chyba hebanowe drzwi

 

Widok z tarasu, na którym jadaliśmy śniadania. 
 Same śniadania były takie sobie.

 

Afrykańskie koty nie różnią się specjalnie od swych europejskich kuzynów


 

Po śniadaniu zrobiliśmy krótki rekonesans po plaży i trafiliśmy w końcu do centrum nurkowego, z którym mieliśmy nurkować.

  
 W centrum nurkowym dowiedzieliśmy się też, która z najbliższych restauracji warta jest uwagi. To był strzał w 10. 

 

Potem próbowaliśmy jeszcze w kilku miejscach, ale zawsze w końcu wracaliśmy do tej pierwszej.


Kolacja na plaży była stałym punktem naszego pobytu na Zanzibarze :)


Po plaży walały się dziesiątki takich muszelek. Te zebraliśmy przy świetle latarki w kilkanaście minut.




Dzień trzeci


         Tego dnia mieliśmy po raz pierwszy zanurkować. W chyba 6 osób zapakowaliśmy się do łodzi i wypłynęliśmy na jedno z pobliskich miejsc nurkowych. Dorotę zostawiliśmy na pastwę beach boysów i masajów :) Trochę obawiałem się tych pierwszych nurków. Nie wiedziałem czy Ida sobie poradzi, szczególnie że pierwszy raz miała zanurkować nie w jackecie a z rasowym skrzydłem. Jak się potem okazało zupełnie niepotrzebnie. Wszyscy byli pełni podziwu dla umiejętności i odwagi obu moich córek a ja rosłem z dumy :)

Nie mam z naszych nurkowań zdjęć. Nakręciłem za to kilka filmów. Filmy są nieobrobione tak więc proszę o wyrozumiałość :)



Żółte płetwy to Ida, niebieskie płetwy Wiktoria.


- 2:28 pokazujemy Stonefish, trzeba się przyjrzeć aby ją zobaczyć
 - 3:53 jedno z rzadkich ujęć obu córek, Wiktoria najczęściej pływała własnymi ścieżkami
- 5:30 ten kijek wystający z piachu to węgorz. 



Klasyka - widokówka znad morza :)

 

Łódki rybackie dhow zrobione z wydrążonego pnia drzewa dla bardzo szczupłych rybaków. Mój tyłek mieścił się w nich na wcisk :)

Ida na schodach prowadzących na plażę


Dzień czwarty i piąty


        Oba dni były bardzo podobne. Do popołudnia nurkowaliśmy.




 

Tutaj spotkałem dość dziwną rybę, której nie mogłem znaleźć w żadnym atlasie. Musze jeszcze trochę poszperać



Ida i nasza ulubiona ryba, rozdymka.



Po południu odpoczywaliśmy spacerując,

 

Jedząc lokalne przysmaki 

 

i robiąc tatuaże

   

- zostawiamy dzieciary i uciekamy ?
- jasne ! Powiedz tylko kiedy :)

 

Tanzańczycy mają sporego hopla na punkcie piłki nożnej. Kraj jest niewątpliwie biedny ale jadąc tutaj z lotniska naliczyliśmy po drodze przynajmniej kilka boisk, na których odbywały się mecze.
 

zachody słońca były bardzo pocztówkowe


 

Wieczorami tradycyjnie polowaliśmy na kraby


krabowi łowcy :)

















 

sobota, 29 października 2016

Tanzania 2016, część druga

Safari dzień drugi, dalszy ciąg




 Stado antylop Gnu, niestety nie dały się namówić aby bliżej podeszły :) 
Przed nimi biegają pawiany, które w końcu same do nas podeszły.

Perliczki :)

 

Chwila przerwy przy jednym z wodopojów 


 

 Ida z obstawą :)

 

Grupa pawianów nic sobie z naszej obecności nie robiła  

 

Chyba z 10 min. czekaliśmy aż zje to co ma w dziobie i nie doczekaliśmy się.

Jedna zeberka

  
Zeberkowa rodzinka



Zwróćcie uwagę na te dwie zebry z tyłu. Jedna drapie się w szyję a druga w pośladek :)


 



 Owoców Baobabu nie są na surowo jadalne ale za to robią z nich pyszne piwo :)

 

Drzewo wewnątrz pnia może zgromadzić ponad 100 000 litrów wody 

 

Hipopotamy tego dnia nie chciały z nami współpracować :/
  

Legwan

 

Jeszcze więcej zebr

 

To jest fajne zdjęcie. Dookoła tylko wypalona słońcem trawa a na środku mieniący się różnymi barwami klejnocik :)



Dzioborożce, to one najprawdopodobniej o świcie tak magicznie huczały niedaleko naszego namiotu.

 

Zasłużony odpoczynek :) 


        Wieczorem po kolacji goście byli odprowadzani do swoich namiotów przez jednego z Masajów. Pan Masaj  był ubrany w klasyczny strój, czyli czerwoną opończę w kratę, sandałki i mnóstwo bransoletek. Niestety zamiast dzidy miał jedynie latarkę LED co trochę psuło otaczający nas klimat dzikiej Afryki. Mógłby wziąć chociaż jakąś pochodnię :) 
         Odprowadzanie nie miało bynajmniej jedynie rytualnego charakteru. My niestety spotkaliśmy podczas powrotu do namiotu jedynie kojota, żabę udającą zeschnięty liść i mrówki giganty. Przy odrobinie szczęścia mogły to być małpy lub słonie :)
Ku mojemu ubolewaniu, nie licząc wędrownych mrówek, które szerokim strumieniem przelały się tuż przed schodami do namiotu dziewczyn, tej nocy nic nie zakłóciło naszego snu :/



Nasz nocny obrońca :)


Safari dzień trzeci i ostatni 



       Tego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie i po śniadaniu raz z bambetlami zameldowaliśmy się przy samochodzie.


Basen na środku sawanny. Jakoś nie było czasu aby z niego skorzystać :)


Antylopa Bushbuck


Tego dnia ponownie obrodziło zebrami

 

Tradycyjne zdjęcie grupowe co by udowodnić, że zdjęcia zostały zrobione własnoręcznie a nie zostały ściągnięte z netu :)
Uprzedzając pytania, nie to nie mój brzuch tylko saszetka wsadzona za koszulkę, nie Ida nie połknęła kija :) 


Kierownik imprezy :)

 

Te niepozorne lilie ponoć w nocy zmieniają kolor z białego na żółty 

 

Heban, bardzo stary i jeszcze bardziej twardy. Zwykła siekierka na pewno nie dałaby rady. 


Stado bawołów. Nie zabawiliśmy tutaj zbyt długo. Uparte i dość mocno gryzące stado gzów skutecznie nas od tego odwiodło.

  

Jedna z odmian akacji, przysmaku żyraf. Wszystkie mają jedną wspólną cechę, kolce wielkości mojego wskazującego palca.

 

Pumby czyli guźdźce :) Ciężko wymówić, po niemiecku o wiele prościej, die Warzenschweine :)


  
Miejsce naszego lunchu :)

 

Na szczęście byliśmy odgrodzeni solidną barierką ;) 

 

Jakaś afrykańska ważka z fajowymi skrzydełkami.

 

Jak dojechaliśmy na miejsce okazało się, że w jednym kole nie mamy kompletnie powietrza. Chciałem pomóc bo przez chwilę poczułem się jak biały z czasów kolonializmu (my jemy a Justin zmienia koło), ale on tylko się uśmiechnął i spytał ile czasu zmieniam koło w swoim aucie. Jemu zajęło to 5 minut :)


Baobab gigant 

 

Postój koło baobabu był naszym ostatnim punktem na safari. Stamtąd pojechaliśmy bezpośrednio na lotnisko.

 

Wbrew pozorom częściej lądują tu samoloty niż na lotnisku w Radomiu :) 

         Plan wylotu był następujący, o zaplanowanej godzinie przylatuje nasz pilot i po dwóch godzinach lądujemy na Zanzibarze. Rzeczywistość była troszkę inna. Samolot spóźnił się prawie dwie godziny, przyleciało jakichś dwóch obcych pilotów  z prawie pełnym pasażerów samolotem. Po starcie lądowaliśmy jeszcze trzykrotnie na podobnych lotniskach w innych parkach narodowych. Dorota była "przeszczęśliwa" z tych ciągłych startów i lądowań. Na dokładkę przy ostatnim starcie o mało nie zderzyliśmy się z żyrafą, która w ostatniej sekundzie zdołała uciec z pasa startowego. Dopiero nieco po 3 godzinach wylądowaliśmy w Stone Town - stolicy Zanzibaru.

Ale o tym w kolejnej części :)