Safari dzień drugi, dalszy ciąg
Grupa pawianów nic sobie z naszej obecności nie robiła
Jedna zeberka
Drzewo wewnątrz pnia może zgromadzić ponad 100 000 litrów wody
Hipopotamy tego dnia nie chciały z nami współpracować :/
To jest fajne zdjęcie. Dookoła tylko wypalona słońcem trawa a na środku mieniący się różnymi barwami klejnocik :)
Stado
antylop Gnu, niestety nie dały się namówić aby bliżej podeszły :)
Przed
nimi biegają pawiany, które w końcu same do nas podeszły.
Perliczki :)
Chwila przerwy przy jednym z wodopojów
Ida z obstawą :)
Grupa pawianów nic sobie z naszej obecności nie robiła
Jedna zeberka
Zeberkowa rodzinka
Zwróćcie uwagę na te dwie zebry z tyłu. Jedna drapie się w szyję a druga w pośladek :)
Owoców Baobabu nie są na surowo jadalne ale za to robią z nich pyszne piwo :)
Drzewo wewnątrz pnia może zgromadzić ponad 100 000 litrów wody
Hipopotamy tego dnia nie chciały z nami współpracować :/
Legwan
Jeszcze więcej zebr
To jest fajne zdjęcie. Dookoła tylko wypalona słońcem trawa a na środku mieniący się różnymi barwami klejnocik :)
Dzioborożce, to one najprawdopodobniej o świcie tak magicznie huczały niedaleko naszego namiotu.
Zasłużony odpoczynek :)
Wieczorem po kolacji goście byli odprowadzani do swoich namiotów przez jednego z Masajów. Pan Masaj był ubrany w klasyczny strój, czyli czerwoną opończę w kratę, sandałki i mnóstwo bransoletek. Niestety zamiast dzidy miał jedynie latarkę LED co trochę psuło otaczający nas klimat dzikiej Afryki. Mógłby wziąć chociaż jakąś pochodnię :)
Odprowadzanie nie miało bynajmniej jedynie rytualnego charakteru. My niestety spotkaliśmy podczas powrotu do namiotu jedynie kojota, żabę udającą zeschnięty liść i mrówki giganty. Przy odrobinie szczęścia mogły to być małpy lub słonie :)
Ku mojemu ubolewaniu, nie licząc wędrownych mrówek, które szerokim strumieniem przelały się tuż przed schodami do namiotu dziewczyn, tej nocy nic nie zakłóciło naszego snu :/
Nasz nocny obrońca :)
Safari dzień trzeci i ostatni
Tego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie i po śniadaniu raz z bambetlami zameldowaliśmy się przy samochodzie.
Basen na środku sawanny. Jakoś nie było czasu aby z niego skorzystać :)
Antylopa Bushbuck
Tego dnia ponownie obrodziło zebrami
Tradycyjne zdjęcie grupowe co by udowodnić, że zdjęcia zostały zrobione własnoręcznie a nie zostały ściągnięte z netu :)
Uprzedzając pytania, nie to nie mój brzuch tylko saszetka wsadzona za koszulkę, nie Ida nie połknęła kija :)
Kierownik imprezy :)
Te niepozorne lilie ponoć w nocy zmieniają kolor z białego na żółty
Heban, bardzo stary i jeszcze bardziej twardy. Zwykła siekierka na pewno nie dałaby rady.
Stado bawołów. Nie zabawiliśmy tutaj zbyt długo. Uparte i dość mocno gryzące stado gzów skutecznie nas od tego odwiodło.
Jedna z odmian akacji, przysmaku żyraf. Wszystkie mają jedną wspólną cechę, kolce wielkości mojego wskazującego palca.
Pumby czyli guźdźce :) Ciężko wymówić, po niemiecku o wiele prościej, die Warzenschweine :)
Miejsce naszego lunchu :)
Na szczęście byliśmy odgrodzeni solidną barierką ;)
Jakaś afrykańska ważka z fajowymi skrzydełkami.
Jak dojechaliśmy na miejsce okazało się, że w jednym kole nie mamy kompletnie powietrza. Chciałem pomóc bo przez chwilę poczułem się jak biały z czasów kolonializmu (my jemy a Justin zmienia koło), ale on tylko się uśmiechnął i spytał ile czasu zmieniam koło w swoim aucie. Jemu zajęło to 5 minut :)
Baobab gigant
Postój koło baobabu był naszym ostatnim punktem na safari. Stamtąd pojechaliśmy bezpośrednio na lotnisko.
Wbrew pozorom częściej lądują tu samoloty niż na lotnisku w Radomiu :)
Plan wylotu był następujący, o zaplanowanej godzinie przylatuje nasz pilot i po dwóch godzinach lądujemy na Zanzibarze. Rzeczywistość była troszkę inna. Samolot spóźnił się prawie dwie godziny, przyleciało jakichś dwóch obcych pilotów z prawie pełnym pasażerów samolotem. Po starcie lądowaliśmy jeszcze trzykrotnie na podobnych lotniskach w innych parkach narodowych. Dorota była "przeszczęśliwa" z tych ciągłych startów i lądowań. Na dokładkę przy ostatnim starcie o mało nie zderzyliśmy się z żyrafą, która w ostatniej sekundzie zdołała uciec z pasa startowego. Dopiero nieco po 3 godzinach wylądowaliśmy w Stone Town - stolicy Zanzibaru.
Ale o tym w kolejnej części :)














Brak komentarzy:
Prześlij komentarz