sobota, 29 października 2016

Tanzania 2016, część druga

Safari dzień drugi, dalszy ciąg




 Stado antylop Gnu, niestety nie dały się namówić aby bliżej podeszły :) 
Przed nimi biegają pawiany, które w końcu same do nas podeszły.

Perliczki :)

 

Chwila przerwy przy jednym z wodopojów 


 

 Ida z obstawą :)

 

Grupa pawianów nic sobie z naszej obecności nie robiła  

 

Chyba z 10 min. czekaliśmy aż zje to co ma w dziobie i nie doczekaliśmy się.

Jedna zeberka

  
Zeberkowa rodzinka



Zwróćcie uwagę na te dwie zebry z tyłu. Jedna drapie się w szyję a druga w pośladek :)


 



 Owoców Baobabu nie są na surowo jadalne ale za to robią z nich pyszne piwo :)

 

Drzewo wewnątrz pnia może zgromadzić ponad 100 000 litrów wody 

 

Hipopotamy tego dnia nie chciały z nami współpracować :/
  

Legwan

 

Jeszcze więcej zebr

 

To jest fajne zdjęcie. Dookoła tylko wypalona słońcem trawa a na środku mieniący się różnymi barwami klejnocik :)



Dzioborożce, to one najprawdopodobniej o świcie tak magicznie huczały niedaleko naszego namiotu.

 

Zasłużony odpoczynek :) 


        Wieczorem po kolacji goście byli odprowadzani do swoich namiotów przez jednego z Masajów. Pan Masaj  był ubrany w klasyczny strój, czyli czerwoną opończę w kratę, sandałki i mnóstwo bransoletek. Niestety zamiast dzidy miał jedynie latarkę LED co trochę psuło otaczający nas klimat dzikiej Afryki. Mógłby wziąć chociaż jakąś pochodnię :) 
         Odprowadzanie nie miało bynajmniej jedynie rytualnego charakteru. My niestety spotkaliśmy podczas powrotu do namiotu jedynie kojota, żabę udającą zeschnięty liść i mrówki giganty. Przy odrobinie szczęścia mogły to być małpy lub słonie :)
Ku mojemu ubolewaniu, nie licząc wędrownych mrówek, które szerokim strumieniem przelały się tuż przed schodami do namiotu dziewczyn, tej nocy nic nie zakłóciło naszego snu :/



Nasz nocny obrońca :)


Safari dzień trzeci i ostatni 



       Tego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie i po śniadaniu raz z bambetlami zameldowaliśmy się przy samochodzie.


Basen na środku sawanny. Jakoś nie było czasu aby z niego skorzystać :)


Antylopa Bushbuck


Tego dnia ponownie obrodziło zebrami

 

Tradycyjne zdjęcie grupowe co by udowodnić, że zdjęcia zostały zrobione własnoręcznie a nie zostały ściągnięte z netu :)
Uprzedzając pytania, nie to nie mój brzuch tylko saszetka wsadzona za koszulkę, nie Ida nie połknęła kija :) 


Kierownik imprezy :)

 

Te niepozorne lilie ponoć w nocy zmieniają kolor z białego na żółty 

 

Heban, bardzo stary i jeszcze bardziej twardy. Zwykła siekierka na pewno nie dałaby rady. 


Stado bawołów. Nie zabawiliśmy tutaj zbyt długo. Uparte i dość mocno gryzące stado gzów skutecznie nas od tego odwiodło.

  

Jedna z odmian akacji, przysmaku żyraf. Wszystkie mają jedną wspólną cechę, kolce wielkości mojego wskazującego palca.

 

Pumby czyli guźdźce :) Ciężko wymówić, po niemiecku o wiele prościej, die Warzenschweine :)


  
Miejsce naszego lunchu :)

 

Na szczęście byliśmy odgrodzeni solidną barierką ;) 

 

Jakaś afrykańska ważka z fajowymi skrzydełkami.

 

Jak dojechaliśmy na miejsce okazało się, że w jednym kole nie mamy kompletnie powietrza. Chciałem pomóc bo przez chwilę poczułem się jak biały z czasów kolonializmu (my jemy a Justin zmienia koło), ale on tylko się uśmiechnął i spytał ile czasu zmieniam koło w swoim aucie. Jemu zajęło to 5 minut :)


Baobab gigant 

 

Postój koło baobabu był naszym ostatnim punktem na safari. Stamtąd pojechaliśmy bezpośrednio na lotnisko.

 

Wbrew pozorom częściej lądują tu samoloty niż na lotnisku w Radomiu :) 

         Plan wylotu był następujący, o zaplanowanej godzinie przylatuje nasz pilot i po dwóch godzinach lądujemy na Zanzibarze. Rzeczywistość była troszkę inna. Samolot spóźnił się prawie dwie godziny, przyleciało jakichś dwóch obcych pilotów  z prawie pełnym pasażerów samolotem. Po starcie lądowaliśmy jeszcze trzykrotnie na podobnych lotniskach w innych parkach narodowych. Dorota była "przeszczęśliwa" z tych ciągłych startów i lądowań. Na dokładkę przy ostatnim starcie o mało nie zderzyliśmy się z żyrafą, która w ostatniej sekundzie zdołała uciec z pasa startowego. Dopiero nieco po 3 godzinach wylądowaliśmy w Stone Town - stolicy Zanzibaru.

Ale o tym w kolejnej części :)